Mówi się, że najgorszą chorobą naszych czasów jest rak. Trudno jest zaprzeczyć takiej teorii, wiedząc, że taka diagnoza oznacza dla chorego powolne godzenie się na to, że w każdej chwili może odejść z tego świata.

Rak zbiera żniwa, nie zwracając uwagi na wiek, status społeczny czy płeć. Jest jak kosiarz, który jednym ruchem wycina całe pole suchej trawy. Jest jednak pewien szczegół, na który mało kto zwraca uwagę. Pacjenci dotknięci tym schorzeniem próbują walczyć. W większości z nich taka informacja wyzwała nieznane do tej pory pokłady siły. Osoby chore próbują  nie dać się zagrożeniu, poddając się ogromnym dawkom chemio- i radioterapii, która osłabia ich organizmy. Mimo to, większość chorych na raka nie poddaje się, a przynajmniej nie próbuje uczynić nowotworu swoją bratnią duszą.

Takie spojrzenie na chorobę nowotworową dało mi dużo do myślenia.

Istnieją bowiem choroby, o większym poziomie hipokryzji, jeżeli w ogóle w przypadku jednostki chorobowej można mówić o czymś takim, jak perfidia, czy hipokryzja. Choroby te skradają się po cichy, budując sobie ciepłe gniazdo przez wiele lat. Preferują metodę małych kroczków, aby totalnie niezauważalnie wkraść się w życie swoich ofiar i wywrócić je do góry nogami. Mechanizm trwa latami, a chory nie wie nawet, co mu grozi. Nie to jednak jest najgorsze. Są to na tyle specyficzne dolegliwości, które potrafią zaprzyjaźnić się, że swoim żywicielem i wmówić mu, że poprawiają jego jakość życia oraz sprawiaj, że ich pojawienie się, to nie jest nic absolutnie złego. Mowa oczywiście o tak popularnych w ostatnich latach zaburzeniach odżywiania.

Każdy je zna, choćby nawet z kolorowych gazet, czy telewizji, ale nikt nie zdaje sobie sprawy, jak groźne są dla życia osób, które zachorują.

Podejście zmienia się, gdy choruje ktoś bliski, chociaż nie zawsze. Zacznijmy może od tego, że podstawowy problem jest w podejściu i charakterystyce choroby. Jeżeli ktoś ma nowotwór, zapalenie stawów, czy wadę serca, to nie ulega wątpliwości, że coś mu dolega. Lekarze nie robią (pomińmy nasz kraj) problemów, aby taką osobę leczyć. Nie podlega to dyskusji. Tak samo jest w odbiorze chorego przez społeczeństwo. Jest chory — koniec i kropka! Współczujemy mu, chcemy pomoc, nie oceniamy. Mechanizm każdemu z nas dobrze znany. Jeżeli ktoś cierpi na zaburzenia odżywiania, wygląda to zupełnie inaczej. Nie mówicie, że nie wiecie, o co mi chodzi. Zapewne większość z was widzi osoby chore na ulicy i kończy się tylko na rzucenia: „Anorektyczka! Psycholka! Jak ona tak może?„. Lubimy oceniać i w tym przypadku mamy pole do popisu, bo oceniamy coś, czego nie rozumiemy. Zatem osoba dotknięta tym problem zostaje pozostawiona sama sobie. To nie jest jakiś głupi żart. Lekarze odsyłają chorego, nie chcą udzielić pomocy, a znajomi i rodzina uważają, że jest to niejako głupia fanaberia. Określenie „psycholka/psychol” jest na porządku dziennym. Najlepiej taką osobę ocenić i zaszufladkować. No, bo przecież, jak to jest możliwe, że nie chcemy jeść? Jak to jest możliwe, że boimy się jeść? Jak to jest możliwe, że uważamy, że jesteśmy za grubi, ważąc tak mało? Takie podejście ze strony osób bliskich, czy lekarzy tylko utwierdza chorego w przekonaniu, że nic mu nie jest. Dodatkowo sam siebie rozumie najlepiej. Cała reszta wszechświata jest przeciwko niemu. Nie prowadzi to do niczego dobrego.

Broken hearted woman is crying,silhouette,Valentines day concept.

[vlikebox]

Zaburzeń odżywiania jest mnóstwo, z roku na rok coraz więcej, jednakże dwie podstawowe jednostki chorobowe to anoreksja i bulimia.

Nie będę tutaj próbować poruszać kwestii powagi każdej z chorób, bo dla mnie obie są tak samo poważne i obie zbierają śmiertelne żniwa na całym świecie. Granice między nimi zacierają się wraz ze stopniem zaawansowania choroby i czasem, jaki nam towarzyszy. Po kilku latach już ciężko określić, czy chorujemy na anoreksję, czy na bulimię, bo epizodów jednej, czy drugiej było wiele.

Anoreksja to przede wszystkim wstręt do jedzenia.

Osoby dotknięte tą jednostką chorobą potrafią zagłodzić się na śmierć. Zaczyna się bardzo niewinnie, od zmniejszenia porcji, lub wycofania z diety tuczących produktów. Pamiętajmy jednak, że nie wszyscy szczupli, czy mniej jedzący są anorektykami. To jest mocne niedopowiedzenie, jeżeli nawet nie żart! Z anoreksją w parze idzie także okropnie niska samoocena i świadomość tego, że ile byśmy nie schudli, dalej jesteśmy zbyt otyli. Patrząc w lustro, zawsze widzimy małego pączka, mimo że waga wskazuje już czterdzieści lub mniej kilogramów. To jednak nie wszystko. Anorektycy boją się jeść i każdy kęs pożywienia traktują jak karę. Z natury, jedzą w samotności, bo mają żal do siebie, że w ogóle to robią i boją się być oceniani przez najbliższych. Dzielą małe porcje tego, co spożywają na jeszcze mniejsze, aż w końcu nie jedzą w ogóle.

Drugą chorobą z gatunku zaburzeń odżywiania jest bulimia.

Mówi się, że jest łagodniejszą siostrą anoreksji, ale to nie prawda. Spustoszenie, jakie potrafi zasiać w organizmie, jest ogromne. Z uwagi na to, że jej efektów nie widać tak mocno, jak anoreksji, może być ukrywana latami. Osoby chore na bulimię pozbywają się z organizmu pożywienia, wymiotując. Problemem bulimików są napady obżarstwa. W przeciwieństwie do anorektyków są to osoby, które lubią jeść, ale nie chcą tyć. Strach przed przytyciem jest wielki i dlatego, kiedy pozwolą sobie na chwilę słabości, chcą się jedzenia z organizmu pozbyć.

Anoreksja i bulimia nie biorą się z powietrza.

Są to choroby, które dojrzewają latami w człowieku. Towarzyszy im przede wszystkim niska samoocena chorującego oraz depresja. Osoba, która wpadła w taki „nałóg” nie potrafi poradzić sobie z akceptacją samej siebie. Z natury są to też osoby dręczone w młodości pod kątem wyglądu albo takie, których niszczy narzucona, chora ambicja. Świat promuje szczupłe, piękne modelki, wypicowane w Photoshopie, co sprawia, że osoby o lekko większych rozmiarach nie mają racji bytu i stają się obiektem kpin, szczególnie wśród młodzieży. Te jednostki, o słabszej psychice nie wytrzymują tempa. Mówi się, że chorują główne nastolatki, ale nie jest to regułą. Choroba objawia się wtedy, kiedy psychika jest na tyle okaleczona, że człowiek nie jest w stanie już walczyć ze światem i chce się do niego dostosować. Płeć także nie ma znaczenia, chociaż mówi się, że statystycznie choruje więcej kobiet. Może dlatego, że w głównej mierze one oceniane są przez pryzmat tego, jak wyglądają.

Tak, jak alkoholik jest alkoholikiem całe życie, tak osoba z zaburzeniami odżywiania chora jest do końca swoich dni.

Nie mówię tu o tym, że z choroby nie da się wyjść. Oczywiście, że się da i znam wiele osób, którym się udało, mimo że ich stan był ciężki. Musimy jednak pamiętać, że zagrożenie zostaje. Pewna znajoma pani psychiatra powiedziała mi kiedyś, że z anoreksją, czy bulimią jest tak, że można je zaleczyć, ale kiedy okaże się, że coś złego stanie się w naszym życiu, że coś nas załamie, bez problemu wrócimy do przyjaźni z któraś z tych podłych, dwulicowych chorób. Pamiętajmy, że najważniejsze jest podnieść samoocenę chorego i nie oceniać go. Anoreksja i bulimia są chorobami psychicznymi, ale osoba na nie chorujące psycholem nie jest i nie trzeba jej zakuwać w kaftan bezpieczeństwa. To bardzo nieszczęśliwi ludzie, którzy nie umieją sobie radzić z życiem. Wymagają pomocy, a nie społecznego linczu.

Anoreksja, czy bulimia mają niesamowitą ilość skutków ubocznych.

Nie chodzi już tylko o to, że można umrzeć z zagłodzenia. Osoba chora sama sobie na kark ściąga problemy. Anemia, problemy układu pokarmowego, nowotwory, osteoporoza, pęknięcia przełyku, choroby serca i tak dalej… Lista jest długa. Dodatkowo dochodzą też zaburzenia nastroju implikujące na zachowania kompulsywne, czy nawet myśli i próby samobójcze. Osoba chora nie tylko wymaga terapii, ale i wsparcia najbliższych. Nic nie pomoże dobry psychiatra, leki antydepresyjne, jeżeli najbliżsi się odwrócą. Pamiętajmy też, że zaburzenia odżywiania są śmiertelne, jak choroby serca, rak, czy udar i należy na nie reagować. Nie można zostawić osoby chorej samej sobie.