Zawsze byłem przeciwnikiem pakowania się węglowodanami i żywnością wysokoprzetworzoną. Sprawa jest bezdyskusyjna, że dobre dla naszego organizmu to nie jest.
Jakiś czas temu, nawet dłuższy spotkałem się z dietą, która na pierwszy rzut oka pasowała do moich przekonań. Reklamowana była jako dieta bez cukru, bez węgli, bez glutenu, zdrowa, która jedzeniu przetworzonemu mówiła stanowcze „nie”. Co poszło jednak nie tak?
Dieta Paleo to twór niejakiego Lorena Cordaina.
Pojawiła się na świecie w 2011 roku i szybko trafiła na salony. Dosłownie, ponieważ zainteresowali się nią nie tylko zwykli Janusze i Grażynki, jak ty, czy ja, ale masa celebrytów, artystów, książęcych głów. Dlaczego o tym mówię? Przeciętnego Janusza, czy Grażynki nie stać na porządny zestaw dietetyków, stylistów, ludzi od dobrego samopoczucia. Przeciętny Janusz, czy Grażynka uczą się metodą prób i błędów i takowe popełniają. Celebryci mają od tego ludzi, aby otworzyli im oczy: „Ejjj stary, robisz sobie krzywdę!”. A jednak, paleo nie zostało zatrzymane, hejtowane. Zostało pokochane przez tłumy!
Dieta Paleo ma odnosić się do natury, a przynajmniej tak to sobie dr. Cordain zaplanował.
Chodziło o to, aby zmienić swój sposób odżywiania na taki, jaki preferowali, lub musieli preferować ludzie pierwotni. Już samo to stwierdzenie budziło we mnie mieszane uczucia. No przecież wszystko pięknie i ładnie, ale… Zgodzę się tezą, że ludzie pierwotni odżywiali się tak, jak dała natura. Nie specjalnie myśleli cywilizacyjnie, a i środków nie było. Musimy jednak wziąć pod uwagę, że (zacytuje moich rodziców i dziadków) – czasy były inne. Nie jest żart, moi drodzy państwo. Klimat, tryb dnia, zajęcia, brak chemii w powietrzu, glebie, więcej roślinności, inne zwierzęta. Wszystko było zupełnie inaczej niż teraz. Może i pan doktor Cordain miał dobre chęci, ale chyba mu coś nie wyszło. Zacznijmy może od tego, że człowiek pierwotny ruszał się o wiele więcej, niż przeciętny Janusz, czy Grażynka. Nawet, jak Janusze zaczną oprawiać sport, to i tak będzie więcej na korzyść jaskiniowca. Na dodatek, nasz włochaty jadł mięsko wtedy, kiedy sobie je upolował. Najpierw się za nim nalatał, a później była uczta. Mięso było surowe, nie przyprawione, nie smażone, nawet lekko. Ogień wykryto dużo później, a i tak ta obróbka termiczna wtedy, wiele się różni od naszej. Po soczystej uczcie dalej biegał, polując, broniąc stada. My co możemy o sobie powiedzieć? Siedzimy przez komputerem i smartfonem, mięso mamy od rzeźnika, smażymy je, przyprawiamy i… wpier… je codziennie. Wybaczcie wulgaryzm, ale jest mocno w tym miejscu wskazany, bo ludzie już dawno przestali jeść. Napychają się jak kaczki, którym ktoś miałby coś zabrać. Wiele razy przeglądałem paleo blogi próbują zrozumieć, skąd moda na coś, co nie może mieć racji bycia w dzisiejszym i cywilizowanym świecie. To, co zobaczyłem, przeraziło mnie jeszcze bardziej. Zdjęcia jajeczek, na smażonym boczku milion razy dziennie, zalecanie stosowania olei kokosowego, czy smalcu. No powiedzcie mi, co to ma wspólnego z naszymi korzeniami? Jak na to zareagują nasze cywilizowane jelita? Co na to, nasz cholesterol?
[vlikebox]
Moja dobra koleżanka próbowała kiedyś odchudzić swojego męża.
Facet niewysoki. Około metra siedemdziesiąt. Ważył wtedy 75-76 kg. Ona znów była mocno szczuplutka, ale wyglądała dobrze. Przy jej sylwetce i wzroście 160 cm było to idealne. Oboje mieli jednak problemy z cukrem. Z uwagi na to, że był „bum” na paleo, ona postanowiła, że spróbują. Najpierw przeszli na detoks cukrowy. Wytrzymali tyle, ile było trzeba i czuli się świetnie. Wtedy jednak nie było to „prawdziwe paleo„. Waga i samopoczucie było w normie. Po detoksie przesiedli się jednak na tę „cud dietę” o której wszyscy mówili. Oczywiście, wszystko pod okiem ludzi, którzy dietę znają i przepracowali. Zarejestrowali się na forum, gdzie wypowiadała się cała masa dzisiejszych jaskiniowców, wrzucając porady, przepisy i efekty diety. Po miesiącu, a może dwóch napisała do mnie, że jest mocno przerażona tym, co się stało. Oboje przytyli. Jej poleciało z 4-5 kg, co przy jej wzroście było od razu widać. Na dodatek strasznie mdlała, leciało jej wszystko z rąk, bolała ją głowa i krwawił nos. On natomiast ważył wtedy już około 83 kg. Nie było to jednak najgorsze. Strasznie pogorszyły im się wyniki cholesterolu, cukru i insuliny. Nawet sobie nie wyobrażacie, jakie było moje zdziwienie. Myślałem, że może podjadają ukradkiem słodycze. Zaciekawiła mnie jednak opinia jednej ze specjalistek w paleo kręgu w naszym kraju. Kiedy koleżanka napisała na forum i swoich obawach i efektach stosowania diety, ta oczywiście zarzuciła jej brak subordynacji. Po kilku wymienionych postach, kiedy już brakowało jej argumentów do oskarżania mojej koleżanki o pomyłki, stwierdziła, że dieta paleo prowadzi do optymalnej wagi i widocznie taką oboje powinni mieć, a jej objawy są normalne, bo była uzależniona od cukru i że to przejdzie. Czytając to, poczułem się, jakbym oberwał szmatą w twarz. Po całym zajściu koleżanka została na forum zablokowana, no bo przecież jak mogła napisać coś takiego o takiej super diecie. Sekta paleo nie pozwala, aby niewygodne fakty wyszły na wierzch, bo większość pelo blogów straciłaby wyświetlenia. Pal licho z tym. Kiedy poszli do swojego endokrynologa, okazało się, że problemem była właśnie dieta paleo, bogata w czerwone mięsko, tłusty boczek i oleje. Niestety, lekarz powiedział, że taki bagaż pożywienia i w takim wydaniu może podnosić cholesterol, a co za tym idzie i insulinę i cukier.
Oboje wrócili do tej diety, która koleżanka kiedyś sama ułożyła po obserwacji ich oboje przez dwa lata.
Oczywiście, nie stosowali na co dzień węgli, ale też ograniczyli tłuszcze (woleli pieczone mięsko, lub takie na parze, niż boczuś) i włączyli produkty bogate z błonnik, jak pełnoziarniste pieczywo, czy ziemniaka od czasu do czasu, zwłaszcza w przypadku koleżanki, która tego potrzebowała, bo organizm za szybko przerabiał to co, co pochłonął z mięsa. Jajka z sadzonych przerodziły się w takie w koszulce na occie jabłkowym lub na miękko. Olej kokosowy zastąpiono lnianym, ale nie smażono na nim. W ogóle nie smażono. Do diety wrócił też nabiał, ale taki ze sprawdzonego źródła. Udostępnił go nasz kolega, którego rodzice mają własną eko-hodowlę. Stamtąd były też jajka, pasztecik, masełko, mleko, śmietanka. Po trzech miesiącach wyniki nie tylko wróciły do normy, ale i się poprawiły mocno, a facet schudł do 70 kg, tak jak jego małżonka planowała. Okazało się, że obojgu szkodzą nie tylko węgle i produkty przewożone, ale i tłuste mięso. Nikt nie powiedział, że raz na jakiś czas nie zjedzą pysznego steka. Oboje lubią, ale ie jest to podstawą ich diety.
Dobierając dietę, musimy pamiętać i tym, że jesteśmy mocno indywidualni.
Polityka, którą prowadzi społeczeństwo o tym, że wszyscy jesteśmy tacy samo i równi, to wierutna bzdura. Każdy jest osobną jednostką o charakterystycznym tylko dla siebie zestawie cech i każdy z nas może lub nie coś innego. Odpowiedni dobór diety ściśle wiąże się też z prowadzonym trybem życia. Osoby aktywne fizycznie mają inne zapotrzebowania niż domatorzy. Dlatego tak ważne jest, aby nie iść za durną modą i poddawać się wszystkiemu, co chwalą znajomi. Zróbmy sobie podstawowe wyniki: morfologię, OB, panel wątrobowy, krzywą cukrową i insulinową, mocz, kał. Wtedy będziemy wiedzieć, jak funkcjonuje nasz organizm. Dobrym wyborem i bardzo chwalonym przeze mnie są badania w kierunku alergii i nietolerancji pokarmowych. Może się okazać, że super dieta dla naszego kolegi, to gwóźdź do trumny dla nas. Pamiętajmy też, że rok w rok wszystko się zmienia. Nie możemy wyciągać super metod żywieniowych sprzed lat, kiedy świat i my ludzie funkcjonowaliśmy zupełnie inaczej. Może się to dla nas okazać nie tylko nie miłym doświadczeniem, ale także być ostatnią rzeczą, jaką zrobimy.
[vlikebox]